Kategoria

Coś o sobie


Autka
10 września 2023, 00:35

 

 

Ojcostwo to bardzo odpowiedzialna rola. 

 

Bez przekory; mam na myśli poświecenie czasu i uwagi swojemu dziecku, tyle ile będzie potrzebowało. Póki syn był niemowlakiem, poświęcanie czasu polegało głównie na pielęgnacji, dotyku, kołysaniu i śpiewaniu. Było to trudne, jednostronne. Cieszył każdy odwzajemniony uśmiech, każda reakcja zainteresowania na machanie pacynką przed oczami. Robiło się swoje, czas leciał i dziecko rosło. Grzechotki poszły w odstawkę (uff), etap miseczek i pokrywek też już za nami (mam nadzieję). Wreszcie, około półtora roku włączył się "protokół klocki" plastikowe DUPLO, drewniane i piankowe. Po przekroczeniu około dwóch lat, weszliśmy na etap "kółka". Wszystko co ma kółka, kręci się i jeździ jest WOW. I czekałem na ten moment. Im bardziej "dojrzała" zabawa, czy też zabawka, tym dorosły chłop - ojciec, może się bardziej wykazać kreatywnością w zabawie. Jedno łączy te wszystkie etapy. Poświęcony czas.

 

To, że synek ciągnie do autek, do klocków, do zabawy garażem, to efekt codziennej pracy. Codziennego siadania na dywanie, rozrzucania zabawek, budowania, burzenia, pokazywania jak można ustawić drogę, most, jak zbudować wieżę z klocków i jak układać parking z samochodzików. Dzień po dniu, zabawa z dzieckiem. I teraz, nawet jak nie mam kompletnie nastroju na zabawę, boli głowa po dniu w pracy, czy też w chwili kompletnego zniechęcenia do siadania na dywan, widzę, że synek ma już nawyk do zabawy samemu. Polubił to, nauczył się. Cieszy go to. Do tego dochodzą jakby predyspozycje samego charakteru. Synek jest spokojny, potrafi zająć się sobą i bawić długo. To wszystko zostało jeszcze pozytywnie wzmocnione przez otoczenie. W tym kontekście nie wypada nie wspomnieć o czytaniu i oglądaniu książeczek, spacerach, poświęconym czasie w ogrodzie, na spacerach, na rowerze przez pozostałych najbliższych. Podzieliliśmy się obowiązkami i de facto moją domeną stały się zabawy "na dywanie". Nie wiem czy dałbym radę nawet w procencie tak się zaangażować w dbaniu o ubrania, buty, jakieś zdrowe przekąski i i inne cuda, które ogarnia moja żona. Na pewno nie. Tymczasem na mojej głowie jest wybór zabawek, ich rotacja, a także spędzanie czasu z dzieckiem na poziomie podłogi. I super. 

 

Koła autobusu kręcą się... kręcą się...

 

Mając za sobą ten parentingowy wstęp, przejdę do tematu wpisu. Autka. Resoraki. Wiedziałem, że ten etap nadejdzie. Nadszedł nawet za szybko, bo synek ma dwa i pół roku, a z uwagi na rozpoczęcie metody Tomatisa, mającej na celu wesprzeć go w poprawie odbioru bodźców słuchowych i w efekcie wpłynąć pozytywnie na rozwój mowy, konieczne było udostępnienie zabawek przykuwajacych uwagę. Czegoś innego. Normalnie do zabawy DUPLO, a w czasie słuchania: te mniejsze - LEGO (pod nadzorem oczywiście). Normalnie duże auta, z napędem, a w czasie słuchania - małe resoraki: Hot wheelsy. Wszystko, by nie ściągał słuchawek. Tzw. "zakazane zabawki" to był strzał w dziesiątkę. 

 

Wkręciło się dziecko, wkręcił się ojciec. Jak zwykle. 

 

W skrócie, nie spodziewałem się, że w dzisiejszych czasach zabawa autkami może być tak satysfakcjonująca. Temat Lego jest mi dobrze znany, a resoraki to dla mnie nowość. Oczywiście, jak byłem mały to też się bawiłem z ojcem autkami. Jako dziecko inaczej patrzy się na zabawki niż dorosły. Dorosły idzie do sklepu i musi wybrać, a wybór jest ogromny. Rozpiętość cenowa spora. Różnice w jakości i rozmiarach też duże. Słowem, jest w czym wybierać. I dobrze. Rolą ojca jest tutaj odpowiednio rozpoznać potrzeby i dobrać właściwe zabawki.

 

MATCHBOX Action Drivers.   Obrazek ze strony https://m.ceneo.pl/105040745

 

Z tego co się orientuję patrząc po sklepowych i internetowych półkach, a muszę zaznaczyć, że jestem nowicjuszem w temacie (forów i grup o resorakach nie śledzę), mogę powiedzieć, że Hot Wheelsy (HW) są bardziej kaskaderskie, do jazdy po torach, wyrzutniach i serpentynach. Muszą być efektywne skoki, upadki i kraksy. Matchboxy (MB), raczej służą do spokojniejszej zabawy w prawdziwe miasto. Można to rozpoznać po samych samochodzikach, HW to często wymyślne maszyny, ale nie brakuje też prawdziwych pojazdów. MB to stricte prawdziwe odpowiedniki pojazdów. Oczywiście jest seria HW "City", ale w większości to budowle zaatakowane przez dzikie bestie (smoki, krokodyle, dinozaury, gigantyczne skorpiony czy meduzy), a przez ich paszcze i po ich cielskach można przejechać z dużą prędkością i próbować uniknąć ugryzienia. Za to w MB możemy zbudować prawdzie miasto gdzie straż pożarna jedzie gasić pożar, a nie do walki z ogromnym rekinem. Plus - obie marki to linie jednej firmy: Mattel, dzięki czemu jest to tak zorganizowane, że autka są podobnej wielkości, budowle można łączyć ze sobą drogami miejskimi które pasują do siebie nawzajem. Biorąc do ręki na przykład taką samą policję HW i MB różnice są niewielkie.

 

To jeszcze dwa słowa o jakości HW i MB. Jest dobrze, ale bez przesady. Jak dziecko naciśnie całym ciałem, to pewnikiem skrzywi ośki, a autko zamiast do przodu, będzie mocno skręcać. Dlatego, raczej nie nadają się na pierwszy kontakt dziecka z autkami (tu lepsze będą duże, drewniane lub plastikowe z napędem). Na drugi kontakt, owszem. 

 

"Cena jest taka ogromna, pod jednym warunkiem, że to będzie cash"

 

Co do ceny; praktycznie między HW i MB nie ma większych różnic. Najczęściej, jeżeli jakiś sklep oferuje obie marki, to ma je w tych samych cenach. Mówię to oczywiście o podstawowych autkach, bo są jeszcze autka premium dla kolekcjonerów (tutaj sky is the limit), ale rzadko można je spotkać w zwykłym sklepie z zabawkami. Gdzie my kupujemy? - najczęściej w PEPCO, Lidl, Rossman, Kaufland. Ale widziałem także w Empiku. Rozpiętość cenowa spora. Najtaniej gdzie widziałem autka obu marek, to tzw. "kosz" w Tedim, gdzie można znaleźć nawet po 6 zł w dobrym stanie, ale jest tam sporo odrzutów. Najdrożej, w jakimś lokalnym sklepie z zabawkami w Galerii Jordanowskiej - ponad 16 zł, za odrzuty w średnim stanie. 

 

HOT WHEELS City.   Obrazek ze strony https://shop.mattel.com

 

I na koniec, u nas funkcjonuje to tak:

 

1. Garaż Wader dwupiętrowy z windą - do niego super sprawdzają się autka metalowe niemieckiej firmy SIKU. Są troszkę większe niż resoraki Hot Wheels czy Matchbox, ale fajnie pasują do zjazdów, windy, podnośnika, myjni garażu, są wytrzymałe i odporne. Wytrzymają nacisk, nieopatrzne nadepnięcie czy rzut o podłogę. Świetne na początek zabawy z autkami. Początkowo byłem do nich sceptyczny, ale tu piątka dla synka. Po prostu wybrał sam w sklepie to pierwsze autko i ojciec kupił. Jedynie co, to faktycznie - nie są tanie (plus minus 16-25 zł za sztukę). Ale za jakość warto zapłacić. 

 

 

SIKU.   Obrazek ze strony https://www.ebay.pl/itm/311943360959

 

2. Pudło z autkami Hot Wheels - na razie udostępniane tylko na czas sesji Tomatisa, albo gdy trzeba zaradzić jakiemuś dużemu kryzysowi. Docelowo, tak za maksimum rok będzie już na pewno w codziennym użyciu. W końcu to zabawka 3+. Póki co, tak co sesję (co miesiąc, półtora) dokupujemy jakiś element "City" czy parę samochodzików. 

 

3. Rozwijana mata-dywan z ulicami, budowlami i znakami drogowymi. Świetna by wspomóc wyobraźnię i pomóc ustawić prawdziwy parking. Minus - kot lubi ją drapać. 

 

A w planach mamy:

 

Rozbudowa miasta Hot Wheels, jeszcze o parę elementów. Np. Atak ośmiornicy, czy rajdowy warsztat samochodowy. Dodatkowo na pewno Matchboxowa remiza strażacka i posterunek policji - tego tłumaczyć nie trzeba. Jeszcze bardzo ciekawym zestawem z Matchbox, jest "Wulkan", z windą i ekstremalnymi zjazdami dla terenówek. Robi duże wrażenie. Myślę, że straż pożarna z Matchboxa pojawi się u nas w okolicy grudnia, na Mikołaja lub pod choinkę. 

 

Z resoraków to tyle, większe autka też są, takie z napędem, ale o nich (jeśli w ogóle) innym razem. 

 

 

Pozdrawiam ciepło i serdecznie

 

Z głębin

 

Cukier
25 sierpnia 2023, 14:44

 

Wracając z wakacji, wpadłem prosto w wir nowej pracy. Zmiany są naprawdę bardzo wyczerpujące. A, że już powoli się uspokajam z tych stresów i nerwów, to czas na nowy wpis. Dzisiaj o uzależnieniach. O cukrze.

 

Śmiałem się swego czasu, jak w intrze do serialu kabaretowego pt. Spadkobiercy, chyba emitowanego na TV4, przedstawiali postacie, w tym: "Harry, uzależniony od wszystkiego". A dzisiaj, zastanawiam się, czy przypadkiem nie jest tak z każdym z nas. Dochodzę do wniosku, że dzisiejszy świat wytworzył mnóstwo uzależniaczy, które wciągają nas, w wir, i okradają, okradają ze zdrowia, ale i z tego czego nie odzyskamy - czasu. Na przykład, tracąc zdrowie przez alkohol, stracisz również czas na walkę o jego odzyskanie. Na odwiedzanie lekarzy, terapeutów, czas spędzony w aptece i w drodze do niej. 

 

Piłeś? -nie, Palisz? -nie, Narkotyki? -nie, ... a może cukier!?

 

A dzisiaj cukier biorę na celownik. Bo jest moim zdaniem najgorszym uzależniaczem. I boli, boli jego odstawienie. Im więcej czytam, oglądam mądrości w Internecie, uświadamiam się - tym bardziej boli. To u mnie trudniejsze niż odstawienie całkowite alkoholu, bo nigdy dużo nie piłem. A cukier, to już tradycja. Ojciec piekł ciasta. Żona piecze - wybornie. Od okazji do okazji. Co chwilę, zamówienia na ciasta, na torty. Mikser fruwa. Cukier się sypie. To, że jego całkowite odstawienie jest praktycznie niemożliwe - bo wszystko zawiera cukier, jest dla mnie bezdyskusyjne. Trzeba gdzieś wyważyć. Czas zaangażowania. Bo jasne, można uganiać się za produktami "zero", wydać kupę forsy, a przy tym może i mieć satysfakcję - "żyję w trybie zero cukru!". A z drugiej strony, wolę zrobić normalne świadome zakupy w normalnym sklepie po drodze z pracy, wiedząc że nawet jak dołożę staranności w wyborze produktów, to ten cukier i tak będzie przemycony. Póki co, walce o tryb zero, eko sreko nie podporządkuję się całkowicie. Bo szkoda mi czasu. Trudno. Napisałbym, że trzeba znaleźć umiar - ale nauczony doświadczeniem alkoholu - nie ma umiaru: każda, nawet najmniejsza dawka etanolu może spowodować mutacje kancerogenne w organizmie.  

 

Tak właśnie opowiadał R. Rutkowski w programie u Jana Śpiewaka, gdy opisywał wpływ alkoholu. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i można powiedzieć, że otworzyło oczy. Od tamtej pory nie piję alkoholu, od czerwca, ale zawsze. Potem wizyta u dziadków i kolejne refleksje. Czy i u mnie może rozpocząć się jakaś choroba, która będzie powoli odcinać od zdolności motorycznych lub umysłowych. Na pewno. Więc co mogę zrobić już teraz by to zminimalizować? Teraz chciałbym postawić kolejny krok. Ograniczyć, na ile się da cukier.

  

Szukam siły, by wytrwać. By nie ulec widząc ciasto w lodówce. Bądźmy szczerzy, chyba mało kto, a przynajmniej z mojego otoczenia słodzi. Cukier, to nie jest ta łyżeczka białego proszku z reklamy, co po zjedzeniu nas zabije. A chyba tak się go przedstawia. Butelka coli - tyle a tyle gram, i najlepsze - przeliczanie na łyżeczki. Dwadzieścia łyżeczek! TRZYDZIEŚCI! Na kim to robi wrażenie? Cukier wygląda jak ta babeczka na obrazku wyżej. To ten ładny batonik, to paczka żelków, to nawet jogurt naturalny. Jest wszędzie i osłabia organy wewnętrzne, usypia. Jak działa na organizm i do jakich chorób prowadzi, to można znaleźć w Internecie. Jest o tym mnóstwo wiedzy, praktycznie wszędzie. Kto chce, ten podejmie walkę. 

 

To też nie żaden spisek. Każdy wali cukier do produktów, bo wszyscy lubią słodki smak. Narkotyczna przyjemność. Ale o tym jak działa, można zobaczyć próbując go chociażby ograniczyć. Boli głowa, ciągnie na słodkie. Kiedyś odstawiłem już na kilka miesięcy, jednocześnie bardzo dobrze i bardzo ciężko to wspominam.

 

Co będzie następne? - Uregulowanie wypoczynku nocnego. Może wypijanie mniej kaw. Choć po zmianie pracy na mniej stresującą, już piję ich mniej. Przychodzi mi do głowy jeszcze zmiana nawyków żywieniowych, ale kompleksowa. O tym kiedy indziej. 

 

Pozdrawiam ciepło i serdecznie

 

Z głębin

 

 

MMO – nie dziękuję
26 lipca 2023, 11:25

 

Gry MMO (Massively multiplayer online, tłumacząc dokładnie: masowa wieloosobowa rozgrywka sieciowa) wciągały mnie dotychczas kilkukrotnie. W gimnazjum, był szał na Tibię. Trochę później, na chwilę Knight Online, Sherewood MMORPG, oraz całkiem przyjemne Voyage Century Online (oczywiście do czasu kiedy Azjaci nie upodobnili go do swoich cukierkowych mango produkcji). Do tej gamy gier dodałbym jeszcze tytuły przeglądarkowe: Bitefight, OGame oraz Plemiona.


Później była przerwa, ale gdzieś w wakacje 2011 r. odkryłem ten gatunek na nowo. World of Tanks. Zdawać by się mogło, że całkiem przyjemna gra. Walczysz czołgami z innymi graczami na mapach w czasie 15 minutowej rundy. Po bitwie zbierasz punkty za które kupujesz nowe czołgi i wchodzisz do nowej gry. I tak w kółko. Trochę symulator, bo faktycznie grasz prawdziwymi-historycznymi pojazdami; a trochę gra arcade – bo tryb walki jest dużo bardziej dynamiczny niż w rzeczywistości, a i z biegiem czasu – gra sci-fi? bo w miarę wykorzystania wszystkich rzeczywistych pojazdów, w grze zaczęło pojawiać się coraz więcej prototypów i koncepcyjnych modeli. Modeli które nigdy nie wyszły z planów, a gdy i tych brakło, to wariacji wszystkich pozostałych. Na początku grało się przyjemnie.


Coraz bardziej stromo


Im więcej graczy zdobywało duże umiejętności w tej grze, tym trudniej było przeciętnym graczom, takim jak ja uzyskać jakikolwiek stopień satysfakcji z rozgrywki. Dynamika gry wzrosła, a tym samym frustracja. Mecze de facto 15 minutowe, często trwały 2-3 minuty, bo zespół – komputerowo losowany przez tzw. matchmaking, czyli system dobierania graczy z puli, potrafił wylosować zespół świetnych graczy przeciw zespołowi nowicjuszy. I jeden czy dwóch doświadczonych graczy nie dawali rady prowadzić zespołu do zwycięstwa. To rodziło frustrację, i nierzadko agresje. Do tego stopnia, że właściciel gry: Wargaming – wyłączył możliwość rozmowy pomiędzy przeciwnymi drużynami. Coraz więcej czasu wymagało osiągnięcie kolejnych etapów, kolejnych – lepszych poziomów i maszyn.


Odmiana


Około 2014/2015 r. pojawiły się zapowiedzi gry World of Warships. To samo, tyle że walczą między sobą okręty wojenne. I tu zmiana była duża, walki trwały dłużej, były bardziej statyczne i spokojniejsze. Okręty, zwłaszcza pancerniki przyjmowały dużo ciosów i wytrzymywały długo, nie raz do końca rundy. Sama potyczka wolno się rozkręcała – okręty dwóch drużyn musiały do siebie najpierw podpłynąć. Spokój, kultura i dobra zabawa. Ogółem, gdy zaczynałem około 2016 r., przyjemność z gry była naprawdę duża. Taki stan trwał około dwóch lat.


Zaletą takiego trybu, jest to ze grasz kilka rund, po czym możesz tydzień nie odwiedzać gry. Oczywiście, gra poprzez różnego rodzaju akcje, konkursy, nagrody, próbuje cię przyciągnąć. To działało i na mnie. Pojawiały się wyzwania np. świąteczne, noworoczne z nagrodą – pancernik premium – z polepszonymi parametrami, z ładną grafiką, ale pod warunkiem wypełnienia szeregu misji. I grałem, długo, czasem do nocy, ale nagrodę zdobywałem. World of Warships było też pierwszą grą MMO na którą wydałem kilka razy pieniądze, by kupić taki czy inny dodatek, lepszy statek czy innego rodzaju wsparcie.


Z kwestią takiego podejścia, czyli wydawania pieniędzy na przedmioty wirtualne, nie będę wchodził w większe rozważania. Rozumiem jedno. Jeżeli dla kogoś gra MMO, taka czy inna, to hobby. Jasne. Świetnie że jest możliwość zakupu konta premium, jakiegoś wsparcia, postaci, wyglądów czy innych ekstra dostępów. Wyobrażam sobie, że taka osoba, tyra w robocie od rana do nocy, po czym wraca do domu, i chcąc odpocząć – niekoniecznie musi chcieć osiągać ten sam efekt poświęcając setki godzin mozolnego i powtarzalnego „farmienia”. Tyle czasu po prostu może nie mieć. Taka osoba wyda, swoje przeznaczone na ten rodzaj rozrywki środki, tym samym ułatwiając i uprzyjemniając sobie rozgrywkę.


Gorzej, gdy sama gra zaczyna wprowadzać coraz więcej mechanizmów utrudniających darmową rozgrywkę. Dopiero wydanie prawdziwych pieniędzy sprawi, że gra stanie się wygodna i satysfakcjonująca.


I tak skończyło World of Tanks, i tak zaczęło się dziać z World of Warships. Schemat ten sam. Początek – granie darmowe, wygodne. Przybywa graczy. Później implementujemy mechanizmy płatności i utrudniamy rozgrywkę darmową. Część graczy odejdzie, ale najbardziej wciągniętym będzie żal efektów i będą płacić.


Kontenery


Jeszcze jedna mechanika, która rozlała się po grach MMO, nie tylko tych od Wargamingu. Lootboxy. Bardzo szkodliwy i uzależniający graczy mechanizm. Lootboxy – można przetłumaczyć na skrzynki z łupami. Skrzynki, które kupujesz za prawdziwe pieniądze i otrzymujesz w grze. Ale! To co z nich wypadnie jest czysto losowe, określone procentowo szansą na pojawienie się. Oczywiście, nie jest tak, że kupimy pustą skrzynkę. Zawsze wypadną jakieś bonusy, ale te najbardziej pożądane, ekstra drogie i trudne do zdobycia przedmioty w grze, mają małą szansę na pojawienie się. Ale, pojawiają się. I gracze te skrzynki kupują i otwierają. Niczym kupowanie losów na loterii czy innych grach hazardowych.

 


Polecam dobry artykuł podejmujący tematykę problemu lootboxów na stronie uzależnieniabehawioralne.pl:

www.uzaleznieniabehawioralne.pl/siecioholizm/lootboxy-czyli-uzalezniajace-skrzynki-w-grach-gracze-wydaja-na-nie-miliardy/

 

 

Lootboxy czyli Kontenery weszły także do World of Warships. Sprytnie. Po bitwach, pojawiały się gwarantowane "zwykłe" kontenery, a czasami udało się wylosować „Superkontener”, w którym była naprawdę potężna nagroda. Nie trzeba było płacić. Oczywiście, takie pudła można było też dodatkowo kupić za pieniądze, ale kto nie chciał nie musiał. Wystarczyło grać i być mocno zaangażowanym.


Jaka konkluzja?


Zaryzykuję takie sformułowanie: Jeszcze niedawno, życie gracza było prostsze.
Wystarczyło wyjść do sklepu czy kiosku i kupić grę – fizyczny krążek z własną kopią gry. W domu, włożyć do napędu, zainstalować, zagrać i zakończyć. Potem ew. wrócić i znowu zagrać.


Dzisiaj już tak nie ma. Większość gier jest podpięta do internetowych platform jak STEAM, w których kupisz grę, pobierzesz, zaktualizujesz, będziesz grał sam lub z innymi graczami. Mechanizmy uzależniające są subtelne: tabele osiągnięć na bieżąco aktualizowane, przyznawane nagrody za ich odblokowanie, wirtualne karty kolekcjonerskie pozyskiwane w toku rozgrywki do wymiany z innymi graczami. I mimo, że kupujesz grę jednoosobową, samo jej podpięcie w sieci już włącza mechanizmy rywalizacji, chęci zdobywania osiągnięć.

 

Ciągłe podpięcie gry online to jeszcze innego rodzaju zagrożenia: modyfikacje treści przez kontrowersyjne aktualizacje czy ryzyko blokady konta za „złamanie regulaminu” platformy.


Natomiast z grami stricte MMO jest na odwrót. Przyciągają graczy darmowością, mimo to jest w nich mnóstwo tzw. mikropłatności. Są bardzo przemyślanie skonstruowane, tak by gracz płacił, nie tylko pieniędzmi, czasem swojego zaangażowania również. Najczęściej gdy wzrasta zaangażowanie, a gracz musi dzielić czas na obowiązki szkolne czy zawodowe, najbardziej stratny jest wypoczynek nocny - sen. Może to powodować różne komplikacje, nie tylko zdrowotne. 

 

Odstawiłem World of Warships z kilku powodów. Raz; jakby naturalnie, chciałem pograć w coś innego, samemu – w trybie offline. Odkryłem w tym dużo więcej przyjemności - na moich warunkach. Dwa; podobnie jak w czołgach, wyśrubowano wymogi osiągania efektów z normalnej gry, trzeba więcej grać. Poświęcać dużo więcej czasu. Dwie lub trzy potyczki na tydzień, nie dają już kompletnie nic, żadnych profitów nie mówiąc o satysfakcji. A oczywiście mogło się zdarzyć że trzy mecze z rzędu będą przegrane. Kończy się czas, kończy sie gra i pozostaje wkurzenie na cały świat. Serdecznie dziękuję za takie emocje. Trzy; kolejne aktualizacje spowodowały, że z gry zajmującej 60 GB na dysku gra spuchła do 100 GB! I końca rozrostu nie ma. Można przecierać oczy ze zdziwienia, ale świetna gra z 1992 r., będąca kamieniem milowym rozwoju RTS-ów, czyli DUNE 2, zajmowała jedną dyskietkę! Niecałe 3 mb!


To zaważyło o pożegnaniu się z tego rodzaju rozrywką.

 

 

Pozdrawiam ciepło i serdecznie

 

Z głębin

LEGO i ja
21 lipca 2023, 12:40


 

LEGO - Zabawka dla dziecka


Najwcześniejsze moje wspomnienia z klockami Lego to rok około 94’ – 95’. W domu bawiłem się najpierw Duplo zestawem 2396 – Zoo w wiaderku (rok 1994). A w 1995 r. otrzymałem zestawy które są jednocześnie moimi jednymi z pierwszych ale i ulubionymi zestawami Lego System: Wyspa piracka 6254 i Rycerze 6105.  Bawiliśmy się z bratem jeszcze małym zestawem 6115 z 1995 r. i większym 545 który wyszedł w 1990 r. i mieliśmy go nowy, wiec pewnie musiał na nas parę lat poczekać (i byłby to nasz pierwszy zestaw). 545 to całkiem sporo klocków – cegiełek do budowy domów, autek i samolotów; a zmieszanie z pozostałymi dawało całkiem pokaźną pulę klocków do zabawy. Zważywszy, że w tamtych latach klocki Lego były bardzo drogie (największy - zamek 6090 kosztował więcej niż wynosiła minimalna pensja brutto!), a przecież wiele osób w ogóle nie zarabiało (1995 r. bezrobocie 15%), co sprawiało że klocki Lego były naprawdę zabawkami premium. Ale fakt, nie była to zabawka która poleciała w kąt po kilku dniach, nie zepsuła się też po kilku dniach jak wiele chińskich tanich zabawek kupowanych na targu czy jarmarku.


Klocki eksploatowaliśmy codziennie, latami. Jeżdżąc z dziadkami na wieś na całe wakacje, zabierałem ze sobą pudło z klockami oraz katalogi, które mogłem oglądać godzinami. Przybyło nam trochę zestawów Lego, później Cobi, a nawet trafiły się jakieś podróbki. Bawiłem się z młodszym bratem, bawiłem się też sam. Sprawiało mi to ogromną frajdę.


Kiedy to się zagubiło? Myślę że w okresie gimnazjum. Miałem wtedy ogólnie rzecz ujmując problemy; z nauką, słabe oceny, a w konsekwencji i problemy w domu. Każda zabawa z braćmi była brutalnie ucinana kiedy rodzice wchodzili do domu. Miałem siedzieć przy książkach, nie przy zabawkach, nie bawiąc się z najmłodszym bratem i nie grając na komputerze. Klocki trafiły na dno szafy. Pudła (dzięki ogromnemu szczęściu, trafiły wcześniej do piwnicy, gdzie ocalały w naprawdę dobrym stanie). Później czasu było już coraz mniej, matura i studia, a i zestawy Lego nie prezentowały tematycznie nic ciekawego (i jeszcze miały dziwne kolory jak w tanich zabawkach). 


Lata mijały


Po skończonych studiach, już w pierwszej pracy, ale jeszcze w czasie gdy mieszkałem z rodzicami, moja mama całkiem niezobowiązująco zasugerowała, że mógłbym posegregować klocki w wolnym czasie. Do dziś nie wiem, czy celem nie było przypadkiem pozbycie się klocków ostatecznie z przestrzeni domowej, czy coś innego. Faktem jest, że zabrałem się za to bardzo skrupulatnie. Był sierpień 2017 r.


I wróciło


Porobiłem tabelki braków, namierzyłem strony na których można dokupić pojedyncze klocki. Paczki zaczęły wędrować z całej Europy (bricklink.com). Zorientowałem się przy tym, jak bardzo legowa rzeczywistość się zmieniła. Mroczne czasy początków XXI w., kryzysy, serie pokroju Jacka Stona, to już tylko pieśń przeszłości. Poziom zestawów i jakość klocków też poszły bardzo do góry. I co najważniejsze, zorientowałem się, że zestawy które całe dzieciństwo oglądałem tylko w katalogach, są na wyciągnięcie ręki, a w zasadzie portfela – a ja mam na nie pieniądze.


LEGO - hobby dorosłego


Podzieliliśmy się z braćmi zestawami z dzieciństwa. Przyszła wyprowadzka, później małżeństwo i rodzicielstwo. Mimo to klocki Lego nadal pozostają moim głównym hobby, obok retrogamingu i grania w nowoczesne planszówki. Cyklicznie kupuję sobie klocki, w większości są to zestawy z końcówki lat 90, ale trochę nowości też wpada. Ile najwięcej wydałem na pojedynczy zestaw? Bez szczegółów - kilka tysięcy. Staram się kupować tylko zestawy z pudełkami i instrukcjami, które oczywiście są przez to kilkakrotnie droższe i trudniejsze do pozyskania.


Aż do dzisiaj moja kolekcja urosła z 14 do 78 zestawów! Do tego dochodzą sporadycznie kupowane co ciekawsze minifigurki kolekcjonerskie oraz zestawy Cobi (Mała Armia), do których także mam sentyment z dzieciństwa (o Cobi będzie jeszcze wpis). Nie mam niestety nieograniczonej przestrzeni (a szkoda!), więc plus minus planuję okrągłe sto zestawów. Raczej nie wkręcę się w wypuszczane obecnie zestawy typu modular, ideas czy icons, mimo że w większości to fajne i udane projekty. Lubię o tym czytać, śledzić nowości i oglądać ich recenzje.


Gdzieś z tyłu głowy siedzi mi plan budowy niewielkiej dioramy miasta na wybrzeżu, ulice, domy mieszkalne, jakieś sklepy, łączące zestawy stare i nowe w niezobowiązującej formule. Czas pokaże. Może ten projekt uda się zrealizować wspólnie z synkiem, który obecnie jest na etapie Duplo, a bawi się chętnie, co bardzo mnie cieszy (między innymi nowymi, zoo 2396 nadal jest w użytku!). Parę zestawów Lego na start już na niego czeka.

 

Pozdrawiam ciepło i serdecznie

 

Z głębin

AFOL
20 lipca 2023, 12:27

 

Przygotowując się do napisania tego wpisu natknąłem się w Wikipedii na definicje znanego mi pojęcia „AFOL”, której rozwinięcie niezmiernie mnie zaciekawiło.

Mianowicie:

 

"AFOL – akronim oznaczający adult fan of Lego, czyli „dorosły fan lego”. Określenie oznaczające fascynatów zabawy klockami firmy Lego. Zabawa klockami zasadniczo przeznaczonymi dla dzieci budzić może śmiech. Z tego powodu dorośli fascynaci klocków zajmowali się swoim hobby w zaciszu własnych domów. W ostatnich latach wielu z nich nie wstydzi się już swego hobby. Za pośrednictwem Internetu fani klocków rozpoczęli łączyć się w grupy."

 

Miałem napisać wpis o powrocie do korzeni, do zabawy Lego przez dorosłego millenialsa. A tymczasem zacząłem się zastanawiać jak to jest, że akurat to hobby jest tak postrzegane. Czy raczej było? Bo szukając jakichś artykułów o „wstydzie” czy też „śmiesznym hobby” nie znalazłem niczego takiego. Znalazłem inną prawidłowość: sporo artykułów z tytułami „Klocki Lego dla dorosłych”, „Dorośli którzy bawią się klockami”, napisanych w odkrywczym tonie, o hobby pozornie związanym z zabawkami dla dzieci, a faktycznie jako wciągającej formie spędzania wolnego czasu dla każdego, na dodatek, co zwykle szokuje redaktorów, koszty takiej zabawy są ogromne, a sama firma LEGO wypuszcza zestawy specjalnie dla dorosłych i kolekcjonerów.


Natomiast jest w Internecie sporo wpisów, na forach, blogach czy mikroblogach o treści: mam 2x, 3x, 4x lat i składam klocki, czuję dziwny wstyd. Jak to jest, że zbieranie znaczków, kapsli czy puszek po piwie, jakieś inne wędkarstwo czy chodzenie po górach jest ok, nikogo nie dziwi, nawet wzbudza szacunek, a są hobby z zabawą klockami Lego na czele, które co najwyżej wzbudzą uśmiechy?

 

Polak nosacz


Moim zdaniem, wynikać to może z mentalności peerelowskiej (homo sovieticus), która wtłoczyła starszemu pokoleniu do głowy, że bawią się tylko dzieci, a mężczyźni to muszą oglądać sport, jak spotykać się z innymi to najwyżej na granie w karty koniecznie przy papierosach i alkoholu. Łowienie ryb to przecież prawie jak myślistwo, polowanie!. Chodzisz po górach, to jesteś zdobywcą, szacunek! Tworzysz coś, jakieś rękodzieło, garncarstwo, noo panie, prawdziwy rzemieślnik z Ciebie, szacunek! Zbierasz coś? to się bogacisz. Masz dużo, w tych ciężkich czasach, to już powód do szacunku.


Wszystko było ok, dopóki czemuś służyło. Zdrowiu, spotkaniom towarzyskim, tworzeniu. Każda rozrywka wymagająca myślenia, była już podejrzana. A taka, która jest indywidualna, to już broń boże. Na dodatek mam wrażenie, że starszemu pokoleniu, jakakolwiek koncepcja odpoczynku, rozładowania stresu poprzez zabawę wydaje się niedorzeczna, lub też właśnie w najlepszym wypadku... dziecinna.  


Dowody anegdotyczne; rozmowy z moimi dziadkami (80 lat), gdy w teleekspresie był kiedyś reportaż o rekonstrukcji historycznej pod Grunwaldem. I komentarz: „dorosłe chłopy, a bawią się jak dzieci”, „wydają ciężkie pieniądze na głupoty”. W dalszej dyskusji oczywiście przyznali, że każdy może robić co chce ze swoim czasem i pieniędzmi. Tylko co z tego. Taką mają optykę, tego się już nie zmieni. 

 

Tak czy inaczej, jest gdzieś – moim zdaniem pokoleniowy problem w postrzeganiu nowej rzeczywistości, w której praca nie jest celem życia, a ze wszystkiego można zrobić hobby, sposób na życie. Przeżyć życie robiąc to co się lubi, dobrze przy tym się bawiąc to już w głowach się nie mieści.

 

Podsumowując, dlaczego mnie to ruszyło? Ano, bo moja historia z tą pasją była, czy nawet jest nadal nasączona właśnie takim rodzajem wstydu. Takimi przekonaniami. Do tego dochodzą lęki, obawy przed oceną. Cieszę się więc, że zmienia się postrzeganie w społeczeństwie - działa to na mnie wzmacniająco. Nadal dziwię się przy tym że musi zmieniać się coś, co powinno być normalne. 

 

 

Pozdrawiam ciepło i serdecznie

 

Z głębin